Pieczęć Henryka Pobożnego.
Książę
Henryk stacza niezwłocznie bitwę z Tatarami. Kiedy tam już nieomal
odnosił zwycięstwo, jego wojsko osłabione czarami Tatarów ulega takie
zagładzie, że nawet sam książę Henryk nie mógł się ocalić.
Kiedy
książę Henryk wychodził ze swoimi oddziałami z miasta Legnicy, by
podjąć wojnę z Tatarami, ze szczytu kościoła NMPanny, w którym
poprzedniego dnia złożono ofiary Boskiemu Majestatowi dla zapewnienia
bezpieczeństwa jemu i jego wojsku, zsunął się kamień i spadł koło głowy
jadącego w swej wspaniałej zbroi księcia i omal nie rozbił mu głowy .
Ten wypadek uznali wszyscy za ostrzeżenie z nieba, albo — jak było
rzeczywiście — za złą wróżbę. Wskazywał on niezawodnie na
niebezpieczeństwo, na które w starciu, w mającej nastąpić walce, miał
się narazić książę Henryk i jego wojsko. Minąwszy przedmieścia Legnicy,
na równinach i polach, które opływa dokoła rzeka Nysa, [Henryk] ustawia
wojsko i dzieli je na cztery oddziały. Pierwszy oddział stanowili
krzyżowcy i mówiący różnymi językami ochotnicy zebrani spośród różnych
narodowości. Dla ich uzupełnienia, żeby szyki były bardziej zwarte,
ponieważ nie wystarczali obcy żołnierze, dołączono kopaczy złota z
miasta Złota Góra (tam bowiem znajdowały się kopalnie złota). Dowodził
nim [sc. oddziałem] syn margrabiego Moraw, Bolesław. Drugi [oddział
stanowili] rycerze krakowscy i wielkopolscy, którymi dowodził brat
nieżyjącego wojewody krakowskiego Włodzimierza, Sulisław. Trzeci
[oddział tworzyli] rycerze z Opola. Przewodził im książę opolski,
Mieczysław. Czwarty [stanowił] Poppo z Osterny, wielki mistrz Prus z
braćmi i swoim rycerstwem. Piątym dowodził sam książę Henryk. Byli w nim
śląscy i wrocławscy giermkowie, lepsi i znaczniejsi rycerze z
Wielkopolski i Śląska oraz niewielka liczba innych najętych za żołdem.
Tyleż było oddziałów tatarskich, lecz znacznie górujących liczebnością,
doborem i doświadczeniem bojowym wojowników. A każdy z tych oddziałów
sam, osobno wzięty, przewyższał wszystkie zastępy Polaków. Kiedy więc 9
kwietnia, czyli w poniedziałek po oktawie Wielkiejnocy, oba wojska
spotkały się na polu, które [zwano] Dobrym Polem, czy to od żyznej
ziemi, czy też dlatego że rozciągało się szeroko na wszystkie strony,
pierwsze wszczęło walkę wojsko złożone z krzyżowców, ochotników i
kopaczy złota (uzyskało bowiem ten zaszczyt, o który gorliwie zabiegano,
za zezwoleniem księcia Henryka). Obie strony zwarły się w ostrym
natarciu. Krzyżowcy i obcy rycerze rozbili kopiami pierwsze szeregi
Tatarów i posuwali się naprzód. Ale kiedy zaczęto walczyć wręcz na
miecze, łucznicy tatarscy tak otoczyli ze wszech stron oddział
krzyżowców i cudzoziemskich rycerzy, że inne oddziały polskie nie mogły
mu przyjść z pomocą bez narażenia się na niebezpieczeństwo. Zachwiał się
i wreszcie legł pod gradem strzał, podobnie jak delikatne kłosy zbite
gradem (bo wielu w nim było nieosłoniętych i nieopancerzonych). A kiedy
padli tam syn Dypolda, margrabiego Moraw, Bolesław, i inni rycerze z
pierwszych szeregów, pozostali, których również przerzedziły strzały
tatarskie, cofnęli się do oddziałów polskich. Następnie dwa oddziały
polskie pod wodzą rycerza Sulisława oraz księcia opolskiego Mieczysława
podejmują walkę, którą byłyby stoczyły szczęśliwie i wytrwale z trzema
oddziałami Tatarów podstawiających zdrowych żołnierzy w miejsce rannych i
byłyby zadały Tatarom dotkliwą klęskę, ponieważ były zabezpieczone od
strzał tatarskich przez osłaniających je polskich kuszników. Szyki
tatarskie najpierw musiały się cofnąć, a wkrótce, kiedy Polacy natarli
silniej na przerażonych — uciekać. Tymczasem ktoś z oddziałów
tatarskich, nie wiadomo, czy ruskiego czy tatarskiego pochodzenia,
biegając bardzo szybko tu i tam, między jednym a drugim wojskiem
krzyczał okropnie, zwracając do obu wojsk sprzeczne ze sobą słowa
zachęty. Wołał bowiem po polsku: „Biegajcie, biegajcie", to znaczy:
„Uciekajcie, uciekajcie", wprawiając Polaków w przerażenie, po tatarsku
zaś zachęcał Tatarów do walki i wytrwania. Na to wołanie książę opolski
Mieczysław, przekonany, że to nie krzyk wroga, ale swojego i
przyjaciela, którym powoduje współczucie, a nie podstęp, zaniechawszy
walki, uciekł i pociągnął do ucieczki wielką liczbę żołnierzy, zwłaszcza
tych, którzy mu podlegali w trzecim oddziale. Kiedy książę Henryk
zobaczył to na własne oczy i gdy mu o tym donieśli inni, zaczął wzdychać
i lamentować, mówiąc: „Górze się nam stało", to znaczy: spadło na nas
wielkie nieszczęście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz